Prasa o nas

Niezwykły ptak z przemyskiego wzgórza

  • Napisane przez  Alina Bosak
Niezwykły ptak z przemyskiego wzgórza fot. Łukasz Solski

Japończycy nazywają ją polską perłą i chętnie zaglądają do Przemyśla, gdzie Iga Dżochowska prowadzi Centrum Kultury Japońskiej, organizuje festiwale i misje gospodarcze

"Dziecino stań tu między sypianią a kuchnią i jak pobiegnie małe zwierzątko, to mi powiedz" - mówi mama do małej Igi. Jest środek nocy, ale rodzina nie śpi, bo coś ich obudziło. Iga nie od razu rozumie, o co mamie chodzi, ale po chwili widzi, jak tuż przy ścianie cichutko przemyka myszka i chowa się w kącie. Dziewczynka schyla się, bierze zwierzątko w dłoń i chowa ręce za plecami. "Gdzie ta mysz? Nic nie widziałaś?", zastanawia się mama. A Iga stoi, jakby nigdy nic, chociaż wie, że spomiędzy jej małych paluszków wystaje ogonek. Kiedy nieudane polowanie się kończy, zanosi myszkę do swojego łóżka, a o poranku nazajutrz do ogrodowego zakątka, do którego rodzice nie zaglądają. Nowa lokatorka wprowadza się do tekturowego pudełka i mieszka tam aż do zimy. - To było pierwsze zwierzątko, jakie uratowałam - wspomina Iga Dżochowska.

- A pierwszy bunt? - Również poszło o zwierzę. Wśród domowego drobiu była chorowita kurka, którą pokochałam. Otuloną w kocyk woziłam w małym wózku dla lalek. I pewnej niedzieli, kiedy na stół wjechał rosół, a z talerza wystawała mała nóżka, od razu zrozumiałam, skąd się wzięła. "Wiem, co to jest i nigdy wam tego nie wybaczę", krzyknęłam do rodziców. A potem trzy dni przesiedziałam schowana, zapłakana pod stołem. Kiedy dorosłam, zostałam wegetarianką. Jestem nią od ponad 30 lat. Mięsa nie dawałam też nigdy mojej dorosłej już dziś córce. Ona również jest wegetarianką.

Patrzę na drobną kobietę, o czekoladowych oczach i blond włosach uplecionych w pyszny warkocz i myślę głośno: "Uparciuch". - Nie jestem uparciuchem - zastrzega. - Jestem po prostu konsekwentna.

Góralska krew

Może to kwestia góralskiej krwi. Iga Dżochowska pochodzi z Żywca. Tam spędziła dzieciństwo. - Ten warkocz mam od dziecka, a mocne włosy to pewnie zasługa babci akuszerki (położna), która poiła mnie herbatą z pokrzywy - uśmiecha się.

- Moi rodzice byli bardzo pracowitymi i skromnymi ludźmi. Prowadzili sklepik z najróżniejszym towarem. Prywatna inicjatywa nie podobała się wówczas władzy, więc zdarzało się, że przychodził o 6 rano inspektor urzędu skarbowego. Pamiętam, jak raz w poszukiwaniu czegoś obciążającego wyrwał w kuchni deski, byłam przerażona.

Mama zaszczepiła w niej między innymi miłość do książek, do teatru i kina. Jeździły razem na spektakle do Bielska-Białej. - Mama lubiła podróżować i miała artystyczną duszę. Tańczyła w ludowym zespole, haftowała, szyła. Na starym singerze wyczarowywała dla mnie nocami sukienki. Imponowała pracowitością. Wstawała bardzo wcześnie, aby jeszcze przed wyjściem do sklepiku uporządkować ogródek. Nasz dom lśnił czystością. Mama była bardzo schludna i gościnna. Gotowała też pyszne i zdrowe zupy.

Gościnność widać jest dziedziczna, bo na stole w saloniku pojawił się garnek, pachnący grzybową zupą. - Jedzcie, jedzcie, na pewno jesteście głodni - zachęca Iga i zdradza, że ostatnio wykarmiła tak całą ekipę telewizyjną, która przyjechała nakręcić o niej reportaż. Nie pierwszy. W końcu to Iga Dżochowska stworzyła w Przemyślu Centrum Kultury Japońskiej. Jest także prezesem Fundacji Polsko-Japońskiej "YAMATO" i od 15 lat organizuje Festiwal Kultury Japońskiej, na którym zwykł gościć ambasador Japonii, znakomici artyści z Kraju Kwitnącej Wiśni oraz miłośnicy Dalekiego Wschodu z Polski i zagranicy. Jej świetne, od lat pielęgnowane kontakty z Japończykami, przełożyły się na wiele misji gospodarczych. Mieszkanka Przemyśla ma swój skromny udział w powstaniu pierwszej na Podkarpaciu japońskiej fabryki w Zagórzu, która dziś zatrudnia 450 osób. - W tym roku Festiwal Kultury Japońskiej będzie trwał trzy dni. Krasiczyn, Baranów Sandomierski i Krosno - wymienia miasta, które będą gościć u siebie japońskich artystów, m.in. tradycyjny balet. - Jestem dumna, że to robię - przyznaje. - Wciąż mam nowe pomysły i staram się wcielać je w życie. Kiedyś w Krasiczynie zorganizowałam konferencję gospodarczo-ekologiczną, by ratować podkarpackie drzewa. Zaprosiłam dziesięciu profesorów ze Słowacji, Ukrainy, Polski i Japonii. Do tego wszystkich prezydentów i burmistrzów z regionu. Sama, nie posługując się jeszcze wtedy pocztą elektroniczną. Nie potrzeba wielkich pieniędzy, aby zrobić coś pożytecznego i ciekawego. Zwykle wszystko organizuję jednoosobowo.

Jednak media przyciąga nie tylko działalność Igi Dżochowskiej, ale i ona sama. Bo można ją zapytać, jak się mieszkało w Hollywood i czy to prawda, że jadła kolację z Paulem Newmanem. - Prawda - śmieje się gospodyni i wyciąga album. Tysiąc zdjęć to pamiątki z jej podróży po Stanach, a potem - całym świecie. Na wielu Iga ze znanym politykiem, gwiazdą, biznesmenem albo profesorem. Dali się zaczarować energetycznej Polce o nieprzeciętnej inteligencji i ciepłym uśmiechu. - Mam szczęście znać wielu wspaniałych ludzi. - Ale są też tacy, którzy mnie nie lubią i rozumiem ich. Nie muszą.

Trochę w Hollywood

Do Stanów trafiła dzięki koleżance, z którą studiowała psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. - Pisałam jej prace na zaliczenie. Powtarzała: "Ja ci się kiedyś odwdzięczę". Potem wyjechała za ocean i zaprosiła mnie do siebie. Jakimś cudem dostałam wizę. Tak zaczęła się moja nowa przygoda.

Na początku pracowała jako opiekunka do dzieci, potem psycholog, a wkrótce w polonijnych mediach. Współpracowała z "Dziennikiem Związkowym" i magazynem "A propos". W Chicago wydawała miesięcznik "Życie - cztery pory". Już wtedy pisała o wegetarianizmie. "Chicago Tribune" przedrukował jeden z jej artykułów na ten temat - "Egoizm gatunkowy". W polonijnym radiu prowadziła audycje. Jako reporterka dużo podróżowała. A Hollywood? Zaprzyjaźniła się z Yolą Czaderską-Hayek, która jako jedyna Polka zasiadała w komisji przyznającej Złote Globy. To ona wprowadziła ją w świat amerykańskiego filmu, poznała z jego gwiazdami.

Po 5 latach w Stanach Zjednoczonych Iga wróciła jednak do Polski, by zaraz potem wyruszyć do Japonii. Był rok 1992.

Odkrywanie świata ma we krwi. Zjeździła nie tylko amerykańskie stany, zwiedziła Europę, była w Izraelu, dotarła do Afryki. Polonijne radio przez pewien czas nadawało nawet audycję "Gdzie jest Iga". - Dzwonili do mnie, a ja opowiadałam słuchaczom o odwiedzanych miejscach.

Ogród z hotelem dla jeży

Dziś jest to dom na wzgórzu w Przemyślu. Zakręcona droga pod górę, mała furtka i psy w ogrodzie. Obok stoją gołębniki, a kawałek dalej właścicielka zakwaterowała rodzinę jeży. Nic sobie nie robią z witających wiosnę przebiśniegów i kiedy odwiedzamy Igę, jeszcze śpią. Za to 14 lutego obudził się ulokowany na parapecie w salonie żółw. Dom jest pełen kotów. - Przygarniam zwierzęta, które potrzebują pomocy. Czasem podrzucają je ludzie. Nie potrafię i nie chcę się od nich odwracać. Ratuję, leczę, biorę odpowiedzialność. To moja rodzina.

Ogród wchodzi do domu przez oszkloną ścianę. Za oknem, w gęstej leszczynie, słychać ptaka. Pełno ich tutaj. Gospodyni nigdy nie zapomina rozsypać ziarna w karmnikach. - Wszystko mogłabym rzucić, wyjechać, ale tego ogrodu nie zostawię - mówi Iga.

- Trafiłam tu za byłym mężem. Tak, mogłam zostać w Stanach, w Japonii, w Szwecji. Wszędzie czułam się jak u siebie.

Wiele lat temu pojechała do Hamburga, do swojej przyjaciółki, która pracowała wtedy w telewizji niemieckiej. - Poznałyśmy się na światowym forum mediów polonijnych w Stanach Zjednoczonych - tłumaczy Iga.

Spacerując po Hamburgu, spotkała Sawako Mitomo, japońską pianistkę, której rok wcześniej (w 1991 r.) zorganizowała koncert w Przemyślu. - "Sawako, musimy to uczcić", zawołałam. Ona: "Ale w sobotę wyjeżdżam z mężem do Danii". Powiedziałam, że jeśli zagra bez honorarium, to koncert do piątku przygotuję. Była środa.

Rozstała się z Sawako i od razu poszła do konsulatu. Attache do spraw kultury, słysząc, że wieczór polsko-japońsko-niemiecki miałby się odbyć już pojutrze, odmówił. "Pani jest chyba szalona. Ludzie nie przyjdą i będzie kompromitacja", oświadczył. - A mieli salę i fortepian - wspomina z wyrzutem Iga. - Wyszłam i kupiłam loda, bo kiedy jestem w stresie, muszę zjeść coś słodkiego. Nagle widzę galerię Rosa, w której za szybą stoi fortepian. A obok przy biurku jakiś piegowaty Niemiec, w okularach á la John Lennon. Witam się łamanym niemieckim, ale potem już po angielsku oświadczam mu, że robimy koncert w piątek. Polsko-japońsko-niemiecki. "Skąd weźmiesz artystę, publiczność?" Na to ja, żeby dał mi tylko tę salę i fortepian, a o resztę się nie martwił. Zaczął bić brawo. Miałam salę.

Publiczność pomogła zorganizować przyjaciółka z telewizji. Nagłośniła imprezę w jeden dzień. Nawet zdążyła zaprosić burmistrza Hamburga. Siedział w pierwszym rzędzie. A konsul w ostatnim też przycupnął. Po koncercie podszedł, ucałował w rękę i powiedział: "Pani Igo, jest pani wielka".

Zatem poradziłaby sobie wszędzie. Ale postawiła na Przemyśl, chociaż tutaj jest trudniej rozprostować skrzydła. - Kiedy zakładałam Centrum, pukali się w głowę. Ale trzymam się tego, co powiedział kiedyś Ghandi, że jeśli zrobisz coś ciekawego, innego, od serca, to najpierw będą cię wyśmiewać, zwalczać, aż w końcu wygrasz. Ja zaczynam wygrywać. 16 wizyt ambasadora Japonii w Przemyślu, którego sama podejmuję - tego nie da się zlekceważyć.

Razem z Atsuko Ogawą, która od 7 lat pomaga jej prowadzić Centrum Kultury Japońskiej, stworzyły gościnne miejsce. Atsuko jest pianistką, uczy też japońskiego, kaligrafii, sztuki origami, doskonale zna ceremonię parzenia zielonej herbaty i potrafi nakładać kimono. - Przyjeżdżają tu do nas wielcy, bogaci biznesmeni, szanowani Japończycy. Nie tylko na misje gospodarcze. Wpadają także w ciągu roku. Nagle wchodzą do biura, a my witamy ich z otwartymi ramionami. W tym roku japońska telewizja chce zrobić program o Atsuko i miejscu, które wybrała do życia - opowiada Iga. - Kiedy zaglądają do mojego skromnego domu, wołają, że mieszkam jak japoński cesarz. Bo u nich mieszkania są o wiele mniejsze. Centrum kosztuje wiele pracy. Od 22 lat poświęcam mu około siedmiu godzin dziennie. W krakowskim urzędzie statystycznym ktoś mi ostatnio powiedział, że pobiłam rekord pracy społecznej. Ale czy moje życie byłoby takie ciekawe, gdybym dużo nie pracowała? Mam też ogromną satysfakcję, kiedy robię festiwal. Są tłumy ludzi. Stoję na scenie i wiem, że to jest moje dzieło.

Na mój grób zaproszę sikorki

Drugi "etat" to opieka nad zwierzętami. Codziennie im gotuje, podaje witaminy, czyści miski, a jak trzeba, dzwoni do lekarza weterynarii. - To, jak traktujemy zwierzęta, przekłada się na to, jacy jesteśmy dla ludzi, a polowania to czyste barbarzyństwo, więc myśliwym nie podaję ręki - oświadcza. - Filip, zostaw avokado - woła nagle, kiedy wiekowe kocisko dobiera się do rośliny, którą wyhodowała. Bo świat przyrody jest jej szczególnie bliski. W ogrodzie nie wycięła ani jednego drzewa. Za to nagromadziła mnóstwo kwiatów.

- "Jeśli chcesz wiedzieć, dlaczego są na świecie wojny, kataklizmy i choroby, wsłuchaj się w żałosny krzyk dochodzący po północy z rzeźni." To moje motto. Chcę to mieć napisane na grobie. Chcę mieć na nim także posąg aniołka z wyciągniętą ręką, do której przyjaciele będą sypać słonecznik, aby nakarmić sikorki.

Nowiny, 20-22 marca 2015

Zobacz również